Wykładowcy też ludzie, czyli trudności w prowadzeniu zajęć zdalnych
Pandemia zmusiła szkoły i uczelnie na zmianę trybu nauczania na zdalny, a więc wprowadzenie absolutnej rewolucji. Przez wiele miesięcy uczniowie i studenci byli przykuci do ekranów. O ile szkolny nauczyciel ma nad swoimi uczniami dużą władzę i ma prawo wymagać więcej, o tyle studia zdalne to bardziej skomplikowany wątek.
Przeniesienie zasad
Zwyczaje obowiązujące na większości zajęć stacjonarnych zakładają swobodę uczestnictwa – student jest na sali z własnej woli, bez przymusu. Może wyjść bez tłumaczenia się, nawet jeśli nieobecności skutkują trudnościami przy zaliczeniu. Wykładowcy podczas zajęć zdalnych niekoniecznie mają możliwość, by „upilnować” studentów. Zazwyczaj mówią do czarnych ekranów i ikonek, nie widząc twarzy. Wymagania odnośnie kamerek nie zawsze przynoszą efekty – część ze studentów po prostu ich nie uruchamia mimo próśb, albo tłumaczy się problemami technicznymi. Nie czując obecności grupy, studenci rzadziej też zabierają głos, co potęguje wrażenie wykładowcy, że mówi do pustego ekranu.
Techniczne trudności
Nie ma co ukrywać, że studenci znacznie przewyższają swoich prowadzących w zakresie znajomości technologii. Obsługa platform komunikacyjnych nie sprawia im problemu, podczas gdy z wykładowcami bywa różnie. Nie wszystkie uczelnie gwarantują odpowiednie szkolenie i sprzęt, przez co prowadzący muszą działać intuicyjnie lub polegać na pomocy studentów. Poczucie osamotnienia na zajęciach w połączeniu z brakami w znajomości technologii, co umniejsza rolę wykładowcy jako autorytetu, prowadzi do zniechęcenia. Wykładowcy to też ludzie i jak wszyscy potrzebują odpowiedniej motywacji do pracy. Niestety, w warunkach pracy zdalnej nie każdy potrafi tę motywację odnaleźć.